Dęciacy w kraju pianistów [rozmowa z twórcami Warsaw Winds+ Festival]

23.11.2019
Dęciacy w kraju pianistów [rozmowa z twórcami Warsaw Winds+ Festival]

O recepcji instrumentów dętych w Polsce i za granicą, niszy której nikt nie dostrzega i pierwszym takim festiwalu w Warszawie z Sebastianem Aleksandrowiczem – dyrektorem artystycznym Warsaw Winds+ Festival i Małgorzatą Kuczmowską – producentką rozmawia Magdalena Burek.

Magda: Skąd się wziął pomysł?

Sebastian: Przede wszystkim niczego podobnego w Polsce nie ma. Pomysł zrodził się w sekstecie, w którym ja sam gram, czyli Gruppo di Tempera – jedynym sekstecie fortepianowym, od kilkunastu lat nieprzerwanie działającym w Polsce. Sekstet fortepianowy, to kwintet dęty plus fortepian – trzeba to wyjaśniać, bo nie jest to takie oczywiste. Wiedzieliśmy, że musimy stworzyć coś, co pozwoli nam zapraszać różnych artystów, pokazywać szeroki i nieznany repertuar oraz zamawiać nowy. Chcieliśmy, żeby to było unikatowe i by inspirowało nasze życie artystyczne. Podróże – między innymi po Armenii, Gruzji, Finlandii, Turcji, Korei – pokazały nam, że taka formuła festiwalu świetnie się sprawdza.

Magda: Dlaczego do tej pory nie było w Polsce takiego wydarzenia? Co wyróżnia Warsaw Winds+ Festival od innych festiwali instrumentów dętych?

Sebastian: Po pierwsze instrumenty dęte zawsze były w Polsce traktowane po macoszemu. Wydarzenia tego typu są skierowane zazwyczaj do wąskiej grupy odbiorców – zawodowych muzyków lub pasjonatów danego instrumentu. Po drugie chcemy zaprezentować nieznany dotąd repertuar zarówno polskim, jak i zagranicznym słuchaczom oraz artystom. Polska ogólnie kojarzy się z krajem pianistów, krajem Chopina. Kiedy ukazała się nasza płyta z polskim repertuarem na sekstet fortepianowy, pojechaliśmy na tournée do Korei. Tam na miejscu nikt nie wierzył, że jesteśmy polskim zespołem i w dodatku z polskim repertuarem. Momentalnie sprzedaliśmy wszystkie płyty, które tam zabraliśmy. Co ciekawe, nasz zespół Gruppo di Tempera nadal jest bardziej dostrzegany na Zachodzie niż w Polsce. Nasza pierwsza płyta z muzyką francuską dostała recenzje (najlepsze z możliwych) w Anglii, Niemczech, Luksemburgu i Francji, a w Polsce… Były dobre recenzje, ale jakoś niczego za sobą nie pociągnęły. Nadal jest obawa instytucji kulturalnych: „Zespół dęty… Kto będzie tego słuchał, a co to za repertuar, co to jest?”. Lepiej zaprosić jakikolwiek kwartet smyczkowy albo trio fortepianowe niż sekstet dęty choćby z ciekawym repertuarem.

Magda: Z czego to wynika?

Sebastian: W dużej mierze ze stereotypów, podczas gdy w dziedzinie instrumentów dętych cały czas dużo się zmienia – to mówię z własnego doświadczenia. Zmienia się postrzeganie instrumentów dętych i wykonawców z Polski. Poza tym poziom wykonawczy jest coraz wyższy. Wielu młodych ludzi studiuje za granicą, więc powoli doganiamy to, co się dzieje na Zachodzie. Dlatego też chcemy przełamać schematyzm myślenia i wydobyć z pewnej niszy instrumenty dęte oraz polską muzykę skomponowaną właśnie na taki skład.

Małgorzata: Jestem z wykształcenia skrzypaczką, ale obecnie zajmuję się głównie organizacją wydarzeń kulturalnych. Poznałam Sebastiana w orkiestrze Sinfonietta Cracovia, w której miałam przyjemność pracować. Sebastian przyjeżdżał na koncerty jako artysta gościnny. Dużo rozmawialiśmy o muzyce, repertuarze i artystach, którzy nas inspirują. Dla mnie to było naprawdę pierwsze zetknięcie z muzyką na instrumenty dęte. Nagle się okazało, że to jest bogaty repertuar, którego ja w ogóle nie znam, a przecież mam dyplom polskiej akademii muzycznej. Wcześniej byłam przekonana: „Instrumenty dęte? To na pewno nie będzie nic ciekawego”. A okazało się, że jest zupełnie odwrotnie…

Sebastian: Mamy świetnie grających instrumentalistów, młodzież wygrywającą konkursy polskie i zagraniczne. Polska ma coraz większą markę w świecie i jednocześnie taką niszę, której nikt nie chce dostrzec. Sama świadomość repertuarowa, brzmieniowa, jeśli chodzi o instrumenty dęte solo czy w zespołach kameralnych, jest przerażająco nikła. Nawet na studiach na akademii nie lubi się zajęć z zespołu kameralnego, a przecież to jest absolutna podstawa. Zajęcia z zespołu kameralnego są obowiązkowe i bardzo trudne. Wszyscy – mówię o Gruppo di Tempera – gramy w orkiestrach symfonicznych, więc wiemy, że kameralistyka jest najtrudniejszą i najdoskonalszą formą muzykowania. Bez umiejętności grania w formacjach kameralnych nie można być dobrym muzykiem orkiestrowym. Tymczasem zwykło się mówić – to koszmarny stereotyp – „Jak będziesz źle grać, to będziesz grać w orkiestrze”. Boże! To w ogóle nie tak! Jak będziesz grać świetnie, to (być może) dostaniesz się do orkiestry! Obecnie jak jest egzamin do kwintetu tutti, to się zgłasza od czterdziestu do sześćdziesięciu kandydatów na jedno miejsce. To są naprawdę świetnie grający ludzie.

Małgorzata: Muszę tu dodać, że kiedy poznałam Gruppo di Tempera, od razu pociągnęła mnie energia tego zespołu. W ich podejściu do muzyki nie ma rutyny, a jest niesamowita radość. To tak, jakby dziecko wpuścić do sklepu z zabawkami. Dlatego uznaliśmy, że wspominana nisza repertuarowa i tak fantastyczne zaangażowanie w wykonywanie muzyki kameralnej są świetną podstawą do tego, by stworzyć festiwal, a w przyszłości być może platformę wymiany międzynarodowej dla artystów muzyków wszelkich specjalności.

Sebastian: W tym roku działamy jeszcze naszym krajowym sumptem, aczkolwiek sięgamy po artystów z najwyższej półki. W roku moniuszkowskim na Warsaw Winds+ Festival jest i Szymon Komasa, i Urszula Kryger (notabene największa dama polskiej pieśni i człowiek, który ma ogromną wiedzę na temat Moniuszki). W pewnym sensie zamykamy rok moniuszkowski.

Małgorzata: Nasze podejście do Moniuszki było inne niż większości artystów grających w tym roku jego utwory. Mikołaj Majkusiak stworzył zupełnie nowe aranżacje pieśni na głos i dęciaki. W roli głównej występują oczywiście Urszula Kryger i Szymon Komasa, ale połączenie głosu ludzkiego z sekstetem dętym wnosi zupełnie nową jakość. Myślę, że to będzie duże zaskoczenie, ale i nowa odsłona polskiej tradycji.

Sebastian: To, co zrobił Mikołaj Majkusiak… Jak zaczynamy grać jego aranżacje pieśni Moniuszki na próbach, właściwie odkładamy instrumenty i mówimy: „Jakie to piękne, jakie proste w swojej formie, a tak genialne”. Premiera tych aranżacji już 1 grudnia na koncercie finałowym festiwalu.

Małgorzata: Nie jest tajemnicą, że Sebastian o Moniuszce mógłby mówić bez końca…

Sebastian: Powiem o pieśniach. Moniuszko pisał te utwory na fortepian. Zebrał je w tzw. Śpiewnikach domowych, które akompaniator od razu jest w stanie zagrać samemu sobie albo żonie, albo córce. Jaka w tym tkwi siła! Pracuję dwudziesty czwarty sezon w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej i dla mnie samego to był po prostu duży przeskok. W operze bogactwo wszelkich środków wyrazu dosłownie przytłacza. Nagle pojawiają się proste, liryczne pieśni Moniuszki – człowieka, który zbudował polską operę od podstaw, bo wcześniej praktycznie nie istniała. Owszem, był teatr, zespół operowy, który grał u Zygmunta III Wazy, ale składał się on głównie z muzyków zagranicznych. I nagle przyjeżdża z Kresów Moniuszko i robi rewolucję. A my posadziliśmy tego Stasia na pomniku, dokleiliśmy jakiś nieprawdopodobnie narodowo-wyzwoleńczy charakter jego twórczości, a jemu chodziło po prostu o to, by sztuka w postaci polskiej pieśni trafiła pod strzechy w dodatku w kraju, który nie istniał. Dyrygenci z Zachodu dostrzegają naszą słowiańską lirykę – taką nostalgiczną i sentymentalną. Moniuszko ukazał to z wielkim smakiem, a my jakby utraciliśmy tę umiejętność. Między innymi właśnie dlatego zrobiliśmy Moniuszkę „po swojemu”. Te aranżacje, podkreślam raz jeszcze, są niesamowite, bo proste, bo ukazujące pełną paletę kolorów, delikatność i subtelność partii instrumentalnych.

Magda: Wydaje mi się, że u Moniuszki jako romantyka, Słowianina najważniejsza była właśnie wrażliwość muzyczna. Dzisiaj chyba ceni się głównie technikę, wirtuozerię…

Sebastian: Właśnie. Ale co nam da pusta wirtuozeria czy szukanie perfekcji na siłę? Celem samym w sobie nie jest osiągnięcie perfekcji. Droga, po której się kroczy, to rozciągnięty w czasie proces, w trakcie którego dzieją się nieprawdopodobne rzeczy. Istotne, aby nie utracić tego, co jest w muzyce najważniejsze, czyli emocji i prawdy. A dzisiaj mam wrażenie, że dążymy do czegoś, co jest bzdurą. Przykład: 99,9 procent produkcji płytowych live to nie jest nagrywanie koncertów, ale montowanie materiału z prób, z ewentualnych dogrywek i z koncertów na żywo. Podobnie dzieje się z szukaniem przez muzykologów absolutnej poprawności w wykonawstwie historycznym. To jest gdybologia, bo traktaty siedemnasto-, osiemnastowieczne nie są do końca precyzyjne w swoich określeniach i wiele zawartych w nich wskazówek można traktować wielorako. Wszystko jest „mniej więcej w jakiejś” formie. Muzykolodzy czasami zadają pytania profesorom: „Dlaczego pan gra taką artykulacją w Mozarcie? Dlaczego pan tu robi łuk?”, na co ten odpowiada: „A dlaczego nie?”, „A dlaczego pan tu gra dłużej, a tu krócej?” „Bo Mozart być może akurat wtedy miał taki pomysł, bo może był w Paryżu i słuchał Rameau”.

Magda: Czy Wasza działalność festiwalowa zakłada również rozwój i popularyzację działalności naukowej w dziedzinie techniki gry na instrumentach dętych? Była mowa o tym, że mamy świetnych wykonawców, wielu z nich studiowało za granicą i to już jest „poziom europejski”. A co ze zdobyczami nauki?

Sebastian: To już się dzieje. W Polsce pojawiają się różne publikacje na ten temat. Problem polega na tym, że nasz system szkolnictwa jest wybiórczy. Z jednej strony oczekuje się od pedagogów akademickich, żeby byli naukowcami, a tak naprawdę oni są dydaktykami. Wszystkie ścieżki rozwoju naukowego do tego właśnie prowadzą. Dlatego my jesteśmy trochę dydaktykami i trochę naukowcami. Muzyk dzisiaj powinien być dodatkowo swoim menedżerem i w ogóle mało kto ma czas, żeby prowadzić badania naukowe. A jeśli spojrzeć na nabór do szkół muzycznych, to jesteśmy najbardziej wyedukowanym narodem w Europie. Dodajmy, że w Austrii i krajach byłego ZSRR istnieje taki system szkół publicznych jak w Polsce. Tymczasem okazuje się, że to u nas muzyka klasyczna jest najmniej lubianym gatunkiem muzycznym. Te zależności pomiędzy światem naukowym a dydaktyką są bardzo skomplikowane. Mamy nadzieję, że organizując festiwal z tak różnorodnym repertuarem i w tak, powiedzmy, nietypowych dla muzyki klasycznej miejscach (np. SPATIF), w jakimś stopniu przełamiemy te istniejące od lat bariery.

Małgorzata: W SPATiF-ie zagra Bastarda Trio – zespół instrumentalny, który przełożył utwory średniowieczne na współczesny język wykonawczy, improwizowany. Trio wyrasta obecnie na jeden z najbardziej znanych zespołów klubowych. Grają dla szerszej publiczności niż „tradycyjny” zespół instrumentów dętych wykonujący muzykę klasyczną.

Sebastian: Tak, to jest inna muzyka, przystępna, transowa, przełamująca bariery.

Magda: Jaki jeszcze repertuar chcecie pokazać?

Sebastian: Bastarda nagrała niedawno album „Nigunim” związany z obrzędami żydowskimi, więc to jest muzyka klezmerska, ale też improwizowana. Inna płyta, która dla mnie jest arcydziełem, a którą również usłyszymy na Warsaw Winds+ Festival, to „Ars moriendi” – odnosi się ona do obrzędów pogrzebowych średniowiecza i renesansu. Usłyszymy też repertuar z płyty „Promitat Eterno” z muzyką Piotra z Grudziądza, odkrytą na nowo przez muzyków zespołu. Zresztą Bastarda Trio ma na swoim koncie dużo więcej odkryć, na przykład klarnet kontrabasowy w połączeniu z wiolonczelą – to również coś nietuzinkowego...

Magda: Kontrabasowy?

Sebastian: Niesamowity instrument, metalowy, wykorzystywany w muzyce XXI wieku, chociaż pojawiał się już wcześniej. Wygląda jak wychudzony kontrafagot. (śmiech) Gra na nim Michał Górczyński związany nie tylko z Bastarda Trio, ale również ze słynnym Kwartludium, specjalizującym się w muzyce współczesnej. Zresztą wszyscy muzycy z Bastarda Trio (oprócz wspomnianego Michała Górczyńskiego są to: Paweł Szamburski – klarnet, Tomasz Pokrzywiński – wiolonczela) są albo byli związani z Lado ABC (to taka kultowa scena alternatywna). To wszystko wpisuje się w poetykę festiwalu Warsaw Winds+ Festival, bo nam nie chodzi o klasyczne przedstawienie muzyki. Są instrumenty dęte, improwizacja, smyczki, głos, jest SPATiF. Chodzi nam o popularyzację muzyki i przełamywanie stereotypów.

Magda: Zatem jakiego Chopina instrumentów dętych chcecie zaproponować publiczności?

Sebastian: Trudno powiedzieć. Język Chopina jest tak uniwersalny, że nie da się niczego z nim porównywać. Instrumentom dętym natomiast przysłużyła się grupa kompozytorów, którzy przed wojną terminowali u Nadii Boulanger, legendarnej profesor, „matki chrzestnej” niemalże wszystkich kompozytorów XX wieku. Kompozytorów, którzy tworzyli muzykę na instrumenty dęte i za tę muzykę byli nagradzani. Chociażby Grażyna Bacewicz i jej kwintet dęty, za który dostała nagrodę na paryskim konkursie kompozytorskim bodajże w roku 1933. Mało kto wie, że jeden z kompozytorów tego kręgu – Aleksander Tansman – był najczęściej grywanym na świecie polskim kompozytorem. Między innymi jego utwory przypomnimy na Warsaw Winds+ Festival. Polski, znakomity, a wciąż nieznany repertuar. Nie tylko na instrumenty dęte, bo również III kwartet smyczkowy Pawła Mykietyna zbudowany na pięciu dźwiękach z muzyki filmowej czy III kwartet Marcina Markowicza. Ale to oczywiście nie wszystko, co będzie można usłyszeć. Szczegółowy program znajduje się na stronie festiwalu (https://warsawwindsplusfestival.pl/program), na który oczywiście serdecznie zapraszamy!

 

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.