Baayon Duo: A my wierzymy w spotkanie [wywiad]

06.03.2019
fot. Kamila Chojnacka

Wierzymy w spotkanie. W to, że można wyjść do siebie, daleko poza swoje przyzwyczajenia. – I tak od słów do czynów przeszła para, która swoje spotkanie zamieniła w muzykę i wspólne życie. Dorota i Paweł Motyczyńscy tworzą tandem, w którym żadne nie lubi siedzieć z tyłu. Ich temperament i wirtuozeria sprawiają, że słuchacz staje się uczestnikiem spotkań. Randek, z których zamiast rachunku, zabiera emocje i pełne romantyzmu wspomnienia. Na co dzień tworzą duet fortepianowy Baayon Duo. Z muzycznym małżeństwem rozmawiam tuż przed koncertem promującym ich pierwszą płytę „First Date”. Dorota i Paweł Motyczyńscy wystąpią dla nas 11 marca 2019 r. o godz. 19:00 w Nowym Świecie Muzyki w Warszawie.

Jan Maliszewski: Czy uważają się Państwo za dobre małżeństwo? Specjalnie nie będę rozwijał terminu „dobre”, żeby poznać Państwa definicję i jak się Państwo względem niej oceniają.

Dorota Motyczyńska: Chyba nie ma takiej skali jakości, na której byśmy się umieszczali. Lepiej nam razem niż osobno i umiemy się dobrze dopasowywać do siebie, mimo że bardzo się zmieniamy. To chyba dobre małżeństwo?

Paweł Motyczyński: Powiedziałbym, że dla nas najlepsze! Jak na razie mamy czteroletni staż, a już wydaje mi się, że mamy barwną, nietuzinkową historię. Podchodzimy bardzo odważnie do naszego związku, nie boimy się wyzwań. Chcemy być jak najlepszymi wersjami siebie, a nasz związek jest platformą, która nam ten ciąg rozwoju umożliwia i wspiera.

Siadając przy jednym fortepianie również tworzą Państwo związek. Zastanawiam się, czy małżeństwo jako związek dwojga ludzi ma przełożenie na małżeństwo muzyczne? Czy spory lub przyjemne momenty mają wpływ na późniejszą interpretację utworu?

DM: Na samą interpretację raczej nie, bo ona jest wynikiem wielomiesięcznej pracy nad utworem, a więc pewnej emocjonalnej średniej, którą możemy wyciągać z naszej współpracy na tym poziomie. Na pewno emocje związkowe wpływają natomiast na poszczególne próby. Czasem jest harmonijnie i spokojnie, a czasem gorąco.

A czy Państwo pozwalają sobie na podejście do instrumentu będąc w różnych stanach emocjonalnych, czy nad materiałem pracujecie tylko z tzw. „czystą głową”?

PM: Byłoby cudownie zawsze mieć „czystą głowę”. Niestety, nie jest to możliwe.

DM: Czasem to przynosi znakomite efekty, kiedy w kiepskich nastrojach, lekko naburmuszeni siadamy do instrumentu i staramy się udowodnić sobie nawzajem, kto tu ma rację. Ale to zależy od temperatury emocji. Zdarzały się też umówione wcześniej próby, na których nie zagraliśmy ani jednego dźwięku, bo okazało się, że mamy pilniejsze kwestie do omówienia niż artykulacja w Sonacie Clementiego.

PM: A trzeba tu dodać, że artykulacja w Clementim jest sprawą bardzo wysokiej wagi!


fot. Kamila Chojnacka

Kończąc już ten nieco prywatny wątek, chciałem zapytać, czy zdarza się Państwu między sobą porozumiewać za pomocą fortepianu? Na przykład grając weselszą lub bardziej smutną melodię (niezwiązaną z materiałem koncertowym) przekazujecie sobie nawzajem, jak się w danej chwili czujecie?

DM: Tak, czasem takie trudne do wyrażenia słowami stany przenikają do naszej muzyki. To są zawsze bardzo intymne momenty, wymagają takiej muzycznej empatii. Jest szczególnie magicznie, kiedy zdarza się to na koncercie, bo wrażliwa publiczność jest wtedy zaproszona do współodczuwania.

Nie uda nam się do końca odejść od tematu relacji międzyludzkich, ponieważ Państwa debiutancka płyta nosi nazwę „FIRST DATE”. Jest to nawiązanie do Państwa fonograficznego debiutu czy za tą nazwą kryje się inna historia?

DM: Kiedy rozpoczynaliśmy projekt płytowy chcieliśmy, żeby opowiadał spójną historię. Tytuł, dobór utworów, grafika, trailer, wiersz w książeczce – wszystko to miało przekazać jedną ideę, w którą wierzymy. A my wierzymy w spotkanie. W to, że można wyjść do siebie, daleko poza swoje przyzwyczajenia. Po to, żeby się nawzajem zobaczyć i usłyszeć. Romantyczny tytuł „First Date” był po prostu potraktowanym z przymrużeniem oka tłumaczeniem pierwotnego tytułu „Spotkanie”.

PM: Wielki napis „Spotkanie” namalowany kolorowymi kredami zobaczymy w kluczowym momencie naszego trailera, kręconego w uroczych Polkowicach. Taki tytuł nosi też wiersz autorstwa Doroty, który postanowiliśmy umieścić w książeczce do płyty. Wiersz ten, przedstawia spotkanie jako najważniejszy impuls, pomagający burzyć stare i budować nowe.

Na płycie przedstawiają nam Państwo twórczość trzech kompozytorów: Muzio Clementiego, Claude’a Debussy’ego i Siergieja Rachmaninowa. Zabierają nas tym samym Państwo w podróż od wczesnego romantyzmu po impresjonizm. Dlaczego zdecydowali się Państwo właśnie na tych kompozytorów?

DM: Clementi to zabawa, aktywność, świeżość. Debussy – zmysłowość i myśl. Rachmaninow ma serce na wierzchu, możemy posłuchać, jak bije. Dla nas to trzy różne spotkania.

Analizując kolejność prezentowanych dzieł: mamy romantyzm, impresjonizm i powrót do romantyzmu. Impresjonizm w swoich założeniach sprzeciwiał się romantyzmowi. Dobór i kolejność są zatem symbolem życia małżeńskiego, w którym raz dzieje się dobrze, potem źle by, na koniec się pogodzić… Czy to już moja nadinterpretacja?

PM: Bardzo ładna nadinterpretacja. Ale myślę, że poszlibyśmy bardziej za sugestią tytułu, w stronę randkowania. Na początku bardzo grzecznie, wręcz old-school'owo. Później następuje pełne rozmarzenie. Wchodzimy w przestrzeń intymności i zabawy, lecz wciąż jeszcze powściągliwie. Na końcu przychodzą emocje, które zagarniają wszystko. Są większe i silniejsze od nas.

Wsłuchując się w Państwa interpretację i wykonanie, można odnieść wrażenie, że jest się świadkiem rozmowy. Jedne argumenty ścierają się z drugimi. Podczas grania starają się Państwo zachować pomiędzy sobą balans artystycznej wypowiedzi, czy może ktoś jest bardziej temperamentny i do niego zawsze należy ostatnie zdanie? Czy znajdują Państwo podobne analogie w swoim codziennym, pozaartystycznym życiu?

PM: Taaa... Jak to zauważono przy krojeniu tortu weselnego: moja ręka na wierzchu, ale nad nią jeszcze palec Doroty. Nie oddajemy sobie łatwo pola.

DM: Choć to nie zawsze łatwe, unikamy jak ognia porównywania się. To nas zamyka w jakimś „dziś”. Nawet jeśli jedno z nas byłoby powiedzmy bardziej temperamentne w poniedziałek, skąd wiemy, co zaproponuje to drugie we wtorek?

Tworzą Państwo duet fortepianowy od 2015 roku. Czy po tych kilku latach macie wrażenie, że już z nikim innym nie moglibyście grać?

PM: Proszę mi nie zadawać takich pytań, ja mam żonę (śmiech)

DM: Raczej nie liczymy na to, że taki poziom komunikacji muzycznej i osobistej powtórzy się w innym zespole. Czasem gramy jednak projekty kameralne ze znakomitymi muzykami i wtedy możemy trochę tego, co wypracowaliśmy, przenieść na inny grunt. Na przykład w maju będziemy grać koncert Bacha na trzy fortepiany z pianistką z Japonii.

A może myślicie czasem o działalności solowej? Zdarzają się dni, kiedy wydaje się Państwu, że parafrazując powiedzenie „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść” – gdzie cztery ręce na fortepianie, tam nie ma co grać?

PM: Jak najbardziej jest co grać. Ale tylko świadomie i treściwie.

DM: Nadal występujemy też solo, w końcu do 2015 roku byliśmy praktycznie wyłącznie koncertującymi solistami i uwielbiamy repertuar fortepianowy. Granie w duecie jest dla nas bardziej intrygujące, odczuwamy je jako „nasze”.

Koncertują Państwo nie tylko w Polsce, ale także w innych krajach Europy, chociażby o Holandii czy Niemczech, gdzie obecnie mieszkacie. Jak się Państwu żyje z dala od Krakowa, z którego się wywodzicie? Bez dbającego o bezpieczeństwo smoka wawelskiego i słynnych zapiekanek z krakowskiego Kazimierza?

PM: Bardziej wymagająco. Jest to jeden z katalizatorów naszego rozwoju.

DM: My bardzo lubimy podróże. A to taka podróż, tylko... dłuższa.

A jak oceniacie publiczność? Czy na przykład słuchacze z Polski, Holandii i Niemiec mogą się czegoś wzajemnie od siebie nauczyć? Czy z racji bliskiego sąsiedztwa, wrażliwość i sposób odbioru muzyki są na tym samym poziomie?

DM: Niemcy są bardzo aktywni, tłumnie przychodzą na koncerty. Są bardzo zainteresowani życiem kulturalnym. Koncertów jest dużo a sale pełne.

PM: Holendrzy są za to chyba najbardziej entuzjastycznym audytorium, dla którego dotychczas graliśmy.

DM: W Polsce natomiast zawsze można liczyć na rozmowę po koncercie. Publiczność szuka osobistego kontaktu z artystami, co jest dla nas cudowne. A poza tym dużo dzieci przychodzi na koncerty z rodzicami, przychodzi też młodzież. Średnia wieku wśród publiczności w naszym kraju jest zdecydowanie najniższa.

Być może powinienem od tego zacząć… Ale z drugiej strony, to co na końcu, łatwiej jest nam zapamiętać. O Państwu wręcz nie wolno zapomnieć. Chciałem oczywiście prosić o kilka słów na temat założenia duetu. Jak do tego doszło i jak powstała nazwa „Baayon Duo”?

DM: Początki duetu były właściwie solowe. Zaczęło się od tego, że chętnie pracowaliśmy wspólnie nad naszym repertuarem solowym, konsultowaliśmy nasze interpretacje. Raz, dla zabawy, zaczęliśmy grać w domu „Moją matkę gęś” M. Ravela i to było jak olśnienie. Od tamtej pory szukaliśmy możliwości, żeby przynajmniej część koncertu solowego zamienić na duet. I tak powoli powiększał się nasz repertuar.

PM: W 2015 roku rozpoczęliśmy studia podyplomowe w Akademii Muzycznej w Katowicach – Alma Mater Doroty – w klasie genialnej prof. Marii Szwajger-Kułakowskiej. Jej podejście do muzyki, wrażliwość, zasłuchanie, pikantność jej uwag oraz niezwykle trafne formułowanie wypowiedzi będą zawsze inspiracją dla naszego duetu.

DM: A początki nie były łatwe. Przy Pani Profesor zrozumieliśmy, że człowiek naprawdę może się uczyć całe życie. Na początku na przykład, nauczyliśmy się chować nasze artystyczne ego w kieszeń. Teraz jesteśmy za to niezwykle wdzięczni, bez niego o wiele łatwiej się dalej rozwijać. A nazwa naszego duetu pochodzi od mojego nazwiska panieńskiego „Bajon”.

PM: Które ma francuskie korzenie, a my zaczynaliśmy od Ravela. Zobacz… nigdy o tym nie pomyślałem. Jako nowoczesny związek dobiliśmy sprawiedliwego targu, Dorota przejęła moje nazwisko w dowodzie osobistym, a ja nazwisko Doroty na plakatach koncertowych. A tak, nawiasem – proszę poprosić obcokrajowca o wymówienie: Motyczyński… ;)

Myślę, że nikogo nie trzeba przekonywać do spotkania z Państwem, ale prosiłbym na koniec mimo wszystko o kilka słów zapraszających naszych czytelników na najbliższy koncert oraz do śledzenia Państwa działalności.

PM: Drodzy Warszawiacy! Weźcie rodzinę, znajomych i przyjdźcie na koncert w poniedziałek 11 marca do Nowego Świata Muzyki. Będzie trochę romantycznego grania, nastrojowy repertuar i rozmowa z przemiłą prowadzącą. A jeśli męska część Czytelników chciałaby sprawić paniom niestandardowy prezent na zbliżający się Dzień Kobiet – niech nim będzie właśnie zaproszenie na nasz koncert! :)

DM: Och Paweł...

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.